Wydarzenia w Hajnówce w ostatni łikend i to co z nimi związane budzi moje mieszane uczucia. W pewnym sensie wygraliśmy – marsz wyklętych nie przeszedł zaplanowaną trasą obok cerkwi, według mieszkańców Hajnówki, również uczestników samego marszu było mniej niż w zeszłym roku. Mimo informacji w mediach o przyjeździe Antify, nie udało im się zmobilizować do przyjazdu większej ilości kolegów. Możemy się cieszyć z tego wszystkiego, ale całą sytuację należy poddać głębokiej analizie, wyciągnąć wnioski i wreszcie zastosować je w praktyce.
Pierwszą i myślę pozostającą bez dyskusji kwestią jest to, że kontra marszu wyklętych powinna zostać zorganizowana już rok temu i to taka, by w tym roku już nie trzeba było tego robić. Nie było ich aż tak wielu w zeszłym roku, było to możliwe, chociaż na pewno niełatwe, ale to już teraz nie istotne, jednak stanowi nauczkę – reagować należy natychmiast.
Drugą sprawą jest frekwencja antyfaszystów na tegorocznej „imprezie”. Owszem było mało czasu, organizacja też pozostawiała wiele do życzenia, było kilka błędów taktycznych i nieprzemyślanych działań, ale tak czy inaczej powinno nas tam być dwa razy więcej. Warszawa i Poznań same powinny wystawić reprezentacje liczące po kilkadziesiąt osób. Tymczasem w kwestii przyjazdu u wielu osób przeważyły dziwne względy osobiste, lenistwo lub strach, przysłaniając cel organizowanej kontrmanify, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że cel był słuszny. Oczywiście nie każdy mógł przyjechać, Hajnówka to jednak taki mały koniec świata, a następnego dnia praca/studia/szkoła. Jednak zjawiły się osoby z bardzo odległych części kraju, więc można było. Tak, wiem, wielu robi świetną robotę lokalnie, ale to była akcja na kraj, mimo że odbywała się w dwudziestotysięcznej mieścinie. Ta akcja miała na celu pokazanie brunatnej hołocie, czcicielom morderców, że nie ma zgody, że nie będziemy patrzeć bezczynnie, że jesteśmy i potrafimy stawić opór. Rozumiem też strach niektórych, gdyż wydarzenie zostało podchwycone i rozdmuchane przez media, goniące za sensacją. Jednak powiem wam, że na kontrze zjawili się mieszkańcy Hajnówki: panie po czterdziestce, starsi ludzie, a nawet dziewczyna w ciąży. A wśród nas też nie było samych młodych byczków. Oni mogli, a wy młodzi, wysportowani?
Dodam, że sami mieszkańcy potrafili się świetnie zorganizować, niektórzy zostali w domach i przez telefon informowali nas o liczebności marszu i o kierunku ich pochodu, ponieważ do końca nie było wiadome czy przejdą obok nas czy też zmienią swoją trasę.
Tak naprawdę nie czuję, że zwyciężyliśmy, ale że w kilkadziesiąt osób razem z marksistami i socjalistami, ocaliliśmy honor polskich antyfaszystów.
A każdemu kto mówi o mieszkańcach, którzy nie chcieli kontry powiem tak, słowa podziękowania ludzi, którzy poczuli, że nie są sami, że są ludzie gotowi przejechać kilkaset kilometrów by ich wspomóc jest naprawdę bezcenne.
Nie chodzi oczywiście, by się teraz licytować kto gdzie był i dlaczego kogoś nie były ani kto ile zrobił dla ruchu. To jest już nie istotne i nie powinno mieć większego znaczenia w przyszłych akcjach. Chodzi mi raczej o to, by ci którzy nie zjawili się, chociaż mogli, następnym razem zastanowili się dwa albo i pięć razy nad tym czy ważniejsza jest sprawa czy wzajemna niechęć lub uprzedzenia i własny komfort.
Tove