Od piątkowego ranka w całej Warszawie słychać było policyjne syreny, a w powietrzu dało się wyczuć napięcie. Dobrze, że przyjechałem już we czwartek. Powoli się szykujemy, dogadujemy szczegóły i orientujemy się, gdzie są pozostałe ekipy i czy warto na nich czekać. Chwila po godzinie 14, wychodzimy bramą na ulice Wilczą w liczbie grubo ponad czterdzieści osób, od samego początku towarzyszy nam policja. Po paru chwilach staje się jasne, że zrobią wszystko, żebyśmy nie doszli na Plac Zamkowy. Zatrzymujemy się niemal, co 10 minut. Już wiemy, że nie dotrzemy tam na czas. Słychać marsz nacjonalistów, co chwila echem odbija się niemal zwierzęcy ryk nienawiści. Mimo wielu przeszkód ze strony policji, spóźnieni docieramy na miejsce.
Docierając widzimy już uczestników marszu antyfaszystowskiego poustawianych w bloki. Nasi na przedzie w liczbie około stu. Witają nas z radością. Dołączamy do tłumu ludzi ubranych na czarno, zasilając ich szeregi i dodając animuszu. Powoli ruszamy. Czuć festyniarski klimat i widać wszędzie polityczną agitację wobec czego lokalizujemy się wzrokiem z kilkoma przyjaciółmi i rozumiejąc się bez słów zabieramy się za robotę. Pierwsze co nas wkurwia to biało czerwone, unijne i fioletowe szmaty bez skrupułów ich wyganiamy na tył marszu. Powoli tworzy się szpaler z bannerów w anarchistycznym bloku, jest 161 Crew są antyfaszystowskie ekipy z Konina, Bydgoszczy i wielu innych miast. Zaczynamy skandować własne radykalne hasła, zbłąkani uczestnicy albo się cofają na tyły marszu albo zadowoleni z naszej oprawy dołączają się. Tych drugich jest więcej. Po drodze mam wrażenie, że nasz blok rośnie w siłę, już do końca jest wiadome kto nadaje ton temu wydarzeniu. Ponad 200 ubranych na czarno i zamaskowanych osób, same anarchistyczne i antyfaszystowskie flagi, reszta uczestników niemrawo wlecze się za nami. Krzyczymy „Faszyści, burżuje wasz koniec się szykuje”, śpiewamy „Come on, come on, Antifa hooligans”, gdzieś za nami w partyjnej części marszu ktoś przynudza z megafonu. Powoli się ściemnia, a śnieg zaczyna sypać mocniej. Nagle stajemy.
Na schodach ustawia się jakiś chór widzę, że będą przemowy. Ktoś rozdaje jakieś świecące badziewie. Dla nas to marnowanie czasu, nie przyszliśmy tu dla piknikowej atmosfery i grzecznego protestu. Czekamy, aż skończą swoje drętwe przemowy i śpiewy. Rozglądamy się czujnie. Ktoś przemawia o bezkarności policji. Docierają do nas informacje, że dwóch psów rozmawiało ze sobą o „zgarnięciu” dziewczyny, która poruszyła ten temat. Natychmiast krzyczymy w ich stronę. Zmieszani gdzieś odchodzą. Po dłuższym czasie marsz rusza dalej. Nachalny typek z flagą Unii Europejskiej znowu próbuje przebić się na czoło marszu. Będziemy się tak z nim bawić w kotka i myszkę niemal do końca imprezy, mimo naszej wyraźnej prośby, aby wypierdalał z tą flagą.
Jest już ciemno, my idziemy dalej. Nasz blok totalnie wiedzie prym w tej imprezie. Niepotrzebne nam nagłośnienie, jakieś kolorowe lampki czy inne zbędne pierdoły. Krzyczymy „Raz, dwa, Antifa”, „Narodowcy, szmalcownicy wpierdalać ze stolicy”, „Znajdzie się kij na faszystowski ryj” i inne hasła. Powoli zbliżamy się do końca marszu. Jest już późny wieczór, gdy stajemy. Zaczynają się przemowy, gdy tylko któraś się kończy inicjujemy własne hasła. I tak w przypadku, gdy była mowa o reprywatyzacji z naszej strony niesie się „Jola Brzeska pamiętamy”, gdy mowa jest o przemocy państwowej odkrzykujemy „Każda władza ludzi zdradza”. W chwili przerwy z megafonu Syreny pada „Wolność dla Ameera” oraz „Biji, biji Rojava”, co większość anarchistów z entuzjazmem podejmuje. Koniec imprezy. Leci muzyka, a ludzie się rozchodzą. Zbierają się antyfaszystowskie ekipy z innych miast. Wiadomo nikt nie chce w taki dzień spacerować po Warszawie w niechcianej asyście policji.
Zbieramy się w ekipę , która ma wrócić na Przychodnię i Syrenę. Dołączają do nas przypadkowi ludzie, przeważnie z innych miast, którzy najwyraźniej nie chcą w takim dniu być sami lub w małych grupkach. Odradzamy im powrót do domu, spacer na dworzec w taki dzień nie jest dobrym pomysłem. Zapraszamy ich do siebie – w grupie bezpieczniej. Wracając grupą około 60 osób dalej skandujemy hasła.
Zbliżamy się do przejścia podziemnego przy Marszałkowskiej. Kątem oka widzę grupę około 5 koksów, którym najwyraźniej nie spodobały się antyfaszystowskie hasła i flagi. Sytuacja krytyczna, właśnie wchodzimy do przejścia. Natychmiast alarmuję przód o sytuacji. Ekipa sportowa zajmuje miejsce z tyłu i po bokach. My staramy się opanować naszych gości i bezpiecznie ich wyprowadzić na drugą stronę. Powstrzymujemy ich przed rozbiegnięciem się w cztery różne tunele. Czuć panikę i strach, wielu ludzi znalazło się pierwszy raz w takiej sytuacji. Powstrzymujemy ich przed paniką. Zwieramy szeregi i solidarnie stoimy – nas jest więcej. Krzyki i blokowanie ich przed ślepą ucieczką pomogło. Tymczasem w przejściu do napastników dołącza jeszcze kilku przypadkowych nacjonalistów, w taki dzień to nic dziwnego. Wyciągam jeszcze za zewnątrz dziewczynę i każe jej biec na przód, ktoś koło mnie rozpylił gaz. Lecą z naszej strony szklane butelki z soczkami, słychać jak się rozbijają o ziemie i tamtych. Szarża dzielnej husarii skutecznie odparta, ludzie bezpiecznie wyprowadzeni i uspokojeni. Jeszcze jakiś czas szli za nami, ale już zupełnie niechętnie. Ekipa sportowa spełniła swoje zadanie brawurowo. Czujnie poruszali się za resztą i pełnili straże po bokach naszej zwartej grupy. Udało nam się uspokoić resztę uczestników i w ten sposób dotarliśmy na miejsce. Policja cały czas oczywiście wszystko widziała Czekali tylko na rozwój sytuacji. Muszę dodać, że wśród nas były osoby z innych miast, dużo młodzieży i ogólnie ludzi, którzy pierwszy raz się znaleźli w takiej sytuacji. Dla nich był to szok ale na szczęście kilka doświadczonych osób potrafiło zapanować nad sytuacją. Wróciliśmy do siebie bezpiecznie, zaczęliśmy organizować warty na najbliższe dni oraz zapewniliśmy gościom bezpieczny nocleg.
Już na chłodno, w domu zacząłem przeglądać zdjęcia, filmy oraz relacje z marszu. Pierwsza uwaga to taka, że mainstreamowe media jak zwykle odwaliły chałturę i nagrały cały materiał na samym początku marszu, zanim ekipa ze skłotów dotarła na miejsca. Druga kwestia jest chyba oczywista: to my anarchiści nadaliśmy ton temu wydarzeniu. Idąc na przedzie podkreśliliśmy silnie autonomiczność anarchizmu na tym jakby nie było upolitycznionym wydarzeniu. Pozostali uczestnicy dosłownie człapali za nami niemrawo, a wśród nich, daleko od nas, Inicjatywa Pracownicza. Najwidoczniej doświadczenie z Antyceta nie poszło na marne.
Pytanie jakie pozostaje to czy rzeczywiście tak szeroki sojusz był konieczny. Argument o sile mniejszości anarchistycznej na marszu powinien być wystarczający, ale jak zauważyłem sporo zupełnie przypadkowych osób dołączyło do nas i podejrzewam, że radykalizm ich urzekł. Kto wie może jeszcze będą z nich anarchiści? Organizatorom należy oddać honor za niektóre przemowy podczas marszu. Każda forma opresji państwa i kapitału, nie tylko ta nacjonalistyczna została wspomniana. Było oczywiście o nacjonalistach, ale też o prawach mniejszości seksualnych, o reprywatyzacji i kwestiach mieszkaniowych oraz o uchodźcach i haniebnej nagonce propagandowej oraz podsycaniu przy tej okazji tendencji nacjonalistycznych.
Napalmhead