Anarchiści od zawsze byli zwolennikami rewolucji, walki zbrojnej i akcji bezpośredniej. Ktokolwiek kwestionuje związki anarchizmu z przemocą wyzwoleńczą, wydaje się pozostawać ślepy na całą historie zmagań jednostki i ruchów społecznych z władzą, które próbowała zazwyczaj przekupić albo utopić we krwi. Anarchiści kwestionowali taktykę negocjacji i kompromisów, dążąc do otwartego ataku i rozprawienia z rządzącymi; uprawiali apologię spontaniczności i gwałtownych zrywów, które niekontrolowane przez żadne siły, miały przeobrazić się w radykalny bunt znoszący dominujący porządek. Anarchizm nigdy nie ukrywał, że odrzucenie to będzie musiało dokonać się na drodze zbrojnej rewolucji, nie dlatego, że tak postanowili anarchiści, lecz ponieważ, jak pokazuje historia, władza nie oddaje ludziom wolności dobrowolnie. Wolność trzeba wziąć sobie siłą.
Mimo pojawiających się sporów między indywidualistami a anarchistami społecznymi, między zwolennikami walki klasowej a buntu jednostki, wszystkie nurty anarchizmu traktowały przemoc rewolucyjną jako nieodłączny element swojej walki. Organizując walkę antypaństwową, anarchista prędzej czy później lądował w więzieniu lub padał ofiarą innych prześladowań, nierzadko ginął z rąk policji, wojska lub zbrojnych band opłacanych przez kapitalistów. Działanie wyłącznie metodami non-violence byłoby samobójstwem czy, inaczej mówiąc, chrześcijaństwem z jego umiłowaniem ofiary i rzekomym wyrzeczeniem się przemocy, które ze słabości czyniło cnotę. Jednak w przeciwieństwie do chrześcijan, anarchiści nie zamierzali oddawać “cesarzowi, tego co cesarskie, a bogu, co boskie”, nie zadowalała ich wizja sprawiedliwości na “tamtym świecie”. Chcieli jej tu i teraz. Dlatego organizowali się do czynnego oporu, zbroili, by nie dać się przybić do krzyża i przejść do ofensywy. Gdy jednak przychodziło im spojrzeć śmierci w oczy, potrafili z dumą stawić jej czoła. Wchodząc na szafot, stając przed plutonem egzekucyjnym, nie wołali “Eli, Eli, lama sabachthani”, lecz “Niech żyje anarchia!”.
Gdyby anarchiści ograniczali się do samoobrony, oddaliby inicjatywę państwu, stając się ofiarami, które szybko zamieciono by pod dywan historii. Dlatego postulowali atak, który pełnił wielowymiarową rolą: pozwalał odzyskać inicjatywę, był wyrazem zdolności organizacyjnych, podtrzymywał ducha walki, pokazywał państwu, że musi liczyć się z konsekwencjami swoich represji, dawał ludziom poczucie siły, wreszcie pozwalał uzyskać doraźne zwycięstwa, np. uwolnić więźniów, a wreszcie był wyrazem zdrowego instynktu przetrwania oraz jednym z wielorakich impulsów, które dążyły do zsumowania się w momencie rewolucji.
Rozpatrywanie przemocy w oderwaniu od jej kontekstu historycznego nie ma sensu – człowiek ze swoimi wyborami zawsze pozostaje umiejscowiony w kręgu konkretnych wydarzeń, które wpływają na jego decyzje. To oczywiście nie zwalnia nas z odpowiedzialności moralnej, jednak warto zauważyć, że takie abstrahujące podejście nieprzypadkowo stanowi domenę prawicy. Gdy mówi ona o naszej przemocy, nazywa ją “szaleńczą i irracjonalną”, ponieważ odrywa ją zupełnie od kontekstu przemocy kapitalizmu, którą prawica stara się uczynić niewidzialną. Aby dać temu wiarę, należałoby wyobrazić sobie, że czasy w jakich działali anarchiści były czasem ogólnego pokoju i harmonijnej koegzystencji społecznej, którą w niewyjaśniony sposób zakłócił zewnętrzny terror. Co ciekawe, gdy jednak prawica stara się usprawiedliwić własną przemoc, często przywołuje konkretne, jak najbardziej historyczne przykłady, mające dowodzić jak strasznych zbrodni dopuszczali się hiszpańscy republikanie w czasie wojny domowej, czy staliniści w ZSRR, a w polskim wydaniu SB i UB.
We “Wspomnieniach rewolucjonisty” Kropotkin z aprobatą opisuje górnicze ataki dynamitowe przeciwko właścicielom kopalni w Lyonie. Bakunin sam próbuje wzniecać ludowe powstania i uzbrajając chłopów, a Emma Goldman załatwia rewolwer dla swojego towarzysza Aleksandra Berkmana, który strzela z niego do gubernatora Nowego Jorku Henrego Fricka, który w 1893 roku wydał rozkaz stłumienia demonstracji robotniczej, w wyniku czego z rąk policji zginęło 10 robotników. Jak w jednej ze swoich prac analizuje Alfredo Bonanno, nawet Errico Malatesta, któremu tak chętnie przypisuje się odżegnywanie od przemocy, wyjaśniał: “Uznajemy przemoc za konieczność i obowiązek służący obronie, ale tylko obronie. I mamy tu oczywiście na myśli nie tylko obronę przed bezpośrednim, nagłym atakiem fizycznym, ale również przed wszystkimi tymi instytucjami, które używają siły, by utrzymać lud w stanie podporządkowania”. Co znaczy, że instytucje te z samej swojej istoty są atakiem na ludzką wolność, a więc nasze dążenie do ich zniszczenie jest usprawiedliwione jako słuszny akt samoobrony.
Malatesta bronił również zamachowca Leona Czołgosza, który w 1901 r. zastrzelił prezydenta USA McKinleya. Czyn ten spotkał się z potępieniem ze strony wielu środowisk anarchistycznych, jednak Malatesta napisał wówczas: (…) “ponieważ przemoc otacza nas z każdej strony, spokojnie kontynuujemy walkę, aby wreszcie móc zakończyć te straszną konieczność odpowiadania przemocą na przemoc, w nadziei, że wkrótce nadejdzie dzień, gdy konflikty interesów i pragnień pomiędzy ludźmi będą rozwiązywane w ludzki i społeczny sposób.”(…) Jego zdaniem czyn indywidualny, jakkolwiek nie zawsze służący dobrze sprawie: “to kwestia rewolucyjnego ducha, niemal instynktownego uczucia nienawiści wobec ucisku, bez którego żaden program, nieważne jak wolnościowe są jego propozycje, pozostaje martwą literą; to kwestia wojowniczego ducha, bez którego nawet anarchiści zostaną udomowieni i skończą, w ten czy inny sposób, na mieliźnie legalizmu…”.
Również Luigi Fabbri, drugi po Malateście spośród znanych działaczy włoskiego anarchizmu, bierze w obronę Severino di Giovanniego (na zdjęciu), założyciela pisma “Culmine”, który prowadząc w Argentynie lat ’20 intensywną kampanię propagandy czynem (wysadził m.in. konsulat faszystowskich Włoch oraz ambasadę USA w solidarności z Sacco i Vanzettim) spotkał się z potępieniem ze strony środowiska skupionego wokół anarchistycznego dziennika “La Protesta”. Wiele lat później jego najzagorzalszy krytyk, Diego Abad di Santillan, nazywający Giovanniego “kryminalistą”, który “szkodzi ruchowi” i wzywający do bojkotu insurekcjonisty, kończy w hiszpańskim rządzie republikańskim, obejmując tekę ministra ekonomii z ramienia CNT, co stanowi wymowne potwierdzenie przestrogi Malatesty. Severino natomiast ginie rozstrzelany przez pluton egzekucyjny argentyńskiej junty wojskowej.
Dodatkowe pomieszanie w kwestii przemocy wprowadzają analizy samozwańczych “historyków anarchizmu”, którzy przeciwstawiają okres anarchosyndykalizmu i walk masowych, wcześniejszemu okresowi “propagandy czynem”. Rozróżnienie to jest historycznym uproszczeniem zafałszowującym fakt, że taktyki te spotykały się, a nie wykluczały w anarchizmie. Dobitnym wyrazem tego jest biografia słynnego Bonaventury Durrutiego, który działając w masowym ruchu robotniczym, organizował równocześnie zamach na życie hiszpańskiego króla, stał za zabiciem arcybiskupa Saragossy oraz przeprowadził ze swoimi towarzyszami serię rabunków bankowych w Ameryce Łacińskiej, aby zgromadzić fundusze na uwolnienie grupy anarchistów uwięzionych w Hiszpanii. Kampania ta była możliwa dzięki współpracy i wsparciu tamtejszych insurekcjonistów i “propagandystów czynu”.
Wbrew uproszczeniom, ruchy masowe nie działają metodami non-violence. Przeciwnie, w sposób naturalny prowokują państwo do użycia przemocy, gdy wychodzą na ulicę, utrudniają jego płynne funkcjonowanie i zaczynają coraz więcej żądać. Gdy ich protesty oraz okupacje zaczynają być rozbijane pałkami i gazem łzawiącym, a aktywiści lądują w więzieniach, linia podziału zarysowuje się w sposób wyraźny. Poddać się i cofnąć albo lepiej przygotować do walki. W ten sposób ruchy niejako same zmuszają się do zajęcia stanowiska wobec przemocy.
(symbol anarchistycznej Angry Brigade oraz jedna z jej bojowniczek Hilary Creek)
Tak oto, naturalnie, na przełomie lat ’60 i ’70 w walczącym ruchu studenckim następuje skok jakościowy, owocujący pojawieniem się nowych grup zbrojnych, takich jak Ruch 2 Czerwca czy RAF w Niemczech, Meteorolodzy, SLA i Czarne Pantery w USA, Angry Brigade w Anglii czy Czerwone Brygady we Włoszech. W opozycji do bojowych marksistów działają też anarchistyczne grupy partyzanckie, takie jak Grupa Pierwszego Maja czy GARI, które aż do lat 60-ych skutecznie zadają ciosy reżimowi Franco, podkreślając swoją strukturalną autonomię i spontaniczność. W okresie dyktatury, gdy anarchosyndykalizm zostaje pokonany, walka zbrojna i partyzantka miejska okazują się dla anarchizmu najodpowiedniejszą formułą, pozwalającą kontynuować walkę w trudnych warunkach. W 1962 roku dzięki porwaniu we Włoszech hiszpańskiego konsula Isu Eliasa, anarchistom udaje się uratować życie towarzyszowi Jorge Conill Vallsa z FIJL, skazanemu przez Franco na karę śmierci.
(Członkowie Czarnej Flagi/Anarchistycznego Czarnego Krzyża odpowiedzialni za porwanie Isu Eliasa)
Bojownicy tamtego okresu zastanawiają się czy stosować przemoc wyłącznie przeciwko rzeczom czy również przeciwko ludziom. Same grupy na ogół widzą się jako zbrojne ramię ruchów, które dostarczają im zaplecza, stanowiąc wodą w której partyzanci mogą pływać. Związki te przejawiają się jednak różnorodnie. Przykładem może być Republika Federalna Niemiec w latach ’70. Podczas gdy zachodnioniemieckie Komórki Rewolucyjne wybierały głównie cele zgodne z aktualnymi kampaniami ruchu, niszczyły tylko własność i odrzucały idee zejścia do podziemia, Frakcja Czerwonej Armii wytworzyła odrębną, o wiele intensywniejszą dynamikę walki (zabójstwa przedstawicieli reżimu, pełne zejście do podziemia, ale przede wszystkim nadmierne skupienie się na sprawie uwolnienia swoich założycieli), którą krytykowano jako oderwania się od ruchu. W wyniku tej dynamiki RAF zaczęła postrzegać samą siebie jako awangardę wojny z imperializmem, co zaowocowało kontrowersyjnym zwrotem politycznym, przedstawionym w słynnych “Dokumentach Majowych” z 1982 r.
Jeśli chodzi o utratę “woli mocy” w ruchu anarchistycznym to oprócz represji państwa, zadecydowały o tym dwa czynniki. Jak zauważa w swojej pracy “Antagonistyczna przemoc”, anarchistyczny myśliciel Gustavo Rodriguez, mniej więcej na przełomie lat ’70 i ’80 anarchizm został zainfekowany wpływami liberalizmu z jego ideologią “społeczeństwa obywatelskiego”, (proponującą załatwienie poszczególnych spraw w obrębie systemu zamiast odrzucenia go jako całości) oraz wpływami pacyfizmu, który zafałszował język środowisk antywojennych, zastępując wojowniczy antymilitaryzm całkowitym wyrzeczeniem się przemocy. W ślad za Ruchem 22 Marca, Rodriguez przeciwstawia focoistowskiej idei awangardy zbrojnej (stworzonej przez Guevarę i Debraya), anarchistyczną ideę “aktywnej mniejszości”, której rolą jest wywoływanie “ciągłego fermentu”, bez ambicji kierowania walkami czy stawania na ich czele.
Po drugie we Włoszech, gdzie anarchiści przez całe lata ’60 skutecznie stosują taktykę walki zbrojnej, dochodzi do tragicznego załamania walki w wyniku NATO-wskiej “Operacji Gladio” i zamachów na Piazza Fontana w Mediolanie. Jak wyjaśnia włoski insurekcjonista Alfredo Cospito w swojej pracy “U źródeł wiktymizacji”, anarchiści oskarżeni o zamachy na cywili, przeprowadzone przez CIA i włoskie służby, rękami neofaszystów, zaczynają panicznie odżegnywać się od przemocy, udając niewinne, pokojowe ofiary państwowej prowokacji. Choroba ta promieniuje poza Włochy, co przekłada się na stopniową marginalizację anarchizmu i rozbrojenie ruchu. W kraju Malatesty “kwestia wojowniczego ducha” dla wielu staje się tematem tabu. Dopiero “ruch antyglobalizacyjny”, Czarny Blok i zamieszki w Genui oraz narodziny Nieformalnej Federacji Anarchistycznej (FAI) skutecznie rehabilitują przemoc przywracając jej należne miejsce w arsenale anarchistycznych metod.
Taktyka non-violence rości sobie dziś prawo do uznania za pełnoprawne wcielenie anarchizmu. Szkodliwość tego kłamstwa rzeczowo demaskuje Peter Geelderlus w swojej książce “Jak non-violence chroni państwo”, podkreślając, że nie ma w tym nic złego jeśli ktoś widzi się w roli pokojowego aktywisty. Anarchizm działa wielotorowo i elastycznie dobiera środki. Problem zaczyna się dopiero wtedy gdy lansowany jest pogląd jakoby taktyka ta była najlepszym i jedynym rozwiązaniem dla całego ruchu.
Książka Geelderlosa podzielona jest na rozdziały w których kolejno wyjaśnia on dlaczego non-violence jest nieskuteczna, rasistowska, patriarchalna, państwowa i strategicznie oraz taktycznie gorsza od rewolucyjnego aktywizmu. Operując wiedzą historyczną autor najpierw demaskuje mity pokojowych rewolucji Gandiego i Lutera Kinga, udowadniając, że zawsze działali oni obok frakcji i grup stosujących przemoc, co powodowało, że ich rzekome zwycięstwo było wynikiem obecności obu tych taktyk. W jednym z kolejnych rozdziałów argumentuje, iż non-violence chroni państwo, ponieważ zapewnia mu monopol na stosowanie przemocy. Jej zwolennicy wystawiają bezbronnych ludzi do konfrontacji z uzbrojona policją, co może skończyć się tylko w jeden sposób.
Pacyfiści często zarzucają bojowym rewolucjonistom, że dostarczają oni pretekstu do prześladowań całego ruchu. Geelderlus wprowadza jednak zasadnicze rozróżnienie. Państwo zachęca do aktów przemocy tylko wtedy gdy ma pewność, że kontroluje cały proces i że przemoc ta nie wymknie się spod jego kontroli, a jej zwolennicy w samą porę wpadną w jej ręce. Chodzi dokładnie o to by wyłowić ich z ruchu zanim zdążą zadać państwu rzeczywiste ciosy i popchną go ku bardziej bojowym działaniom. Państwo bowiem niczego nie obawia się bardziej niż przemocy, działającej poza jego kontrolą i przeciw niemu. Dlatego to nie rewolucjoniści są pretekstem dla uderzenia w ruchy pacyfistyczne – te bowiem nie są dla państwa poważnym zagrożeniem – to owe ruchy są okazją dla wyszukiwania zwolenników przemocy rewolucyjnej.
Jak wykazuje historia oporu w Ameryce, którą autor analizuje m.in. na podstawie materiałów COINTELPRO, państwo angażowało ogromne środki finansowe i materialne, aby niszczyć rewolucyjne grupy partyzanckie lat ’60, uznając ryzyko ich rozprzestrzeniania się za główne niebezpieczeństwo w kraju. Z rąk policji i grup paramilitarnych ginęli w tym okresie członkowie Czarnych Panter, Armii Czarnego Wyzwolenia, uzbrojeni Indianie czy bojownicy Frontu Wyzwolenia Puerto Rico. Również dziś, pomimo zamachów z 11 września, za główne zagrożenie wewnętrzne, FBI uznaje działania Frontu Wyzwolenia Zwierząt (ALF) i Frontu Wyzwolenia Ziemi (ELF).
Kiedy rewolucjonistów udaje się uwięzić, kolejnym etapem jest faza wojny psychologicznej, mająca na celu zniszczenie ich morale (deprywacja sensoryczna, cele izolacyjne, portrety psychologiczne) i odcięcie od ruchu masowego, który na wolności dostarczał im zaplecza, a teraz organizuje akcje solidarnościowe. W tym przypadku zwolennicy non-violence wykonują dla państwa nieocenioną robotę, zachęcając do odcięcia się od partyzantów i odmówienia im solidarności. Powodów jest więcej, jednak wymienione wyżej w zupełności wystarczą by zrozumieć, że zwolennicy non-violence jako mimowolni sojusznicy władzy powinni wszędzie spotykać się z naszą wrogością, krytyką i atakiem.
Nieprzystosowany (Grecja w Ogniu)